Na dzień dzisiejszy zaplanowałem zwiedzenie największej atrakcji Rio - pomnika Chrystusa Odkupiciela na wzgórzu Corcovado. Nie chciałem jednak iść na łatwiznę i jak większość turystów wjechać na szczyt wagonikiem (Trem do Corcovado) za 62 BRL.Nie chodziło nawet o pieniądze. Przygotowując się do wyjazdu natrafiłem na informację, że górę tę można zdobyć pieszo idąc przez tropikalny las od strony Parque Lage, tak więc postanowiłem pójść tym tropem. Autobusem dojechałem do w/w parku. Znalezienie początku szlaku nie było łatwe, ponieważ nie naprowadzały nań żadne wskazówki. Ostatecznie z pomocą kogoś wyglądającego na strażnika parku dotarłem do tabliczki "Trilha Parque Lage - Corcovado", skąd po strzałkach ruszyłem w górę. Przede mną w oddali widziałem czterech wspinających się chłopaków, którzy narzucili sobie ostre tempo i po chwili już ich nie było widać. Szedłem sam poprzez leśną głuszę. Na początku ścieżka była łagodna, ale wraz z biegiem czasu podejście zaczynało być coraz bardziej strome, a w końcowej fazie konieczne było wciąganie się po łańcuchach. A wszystko to w temperaturze ok. 35 stopni i dużej wilgotności. Wydawać by się mogło, że to tylko miejska górka, która nie powinna przysporzyć większych problemów. Jednak wielokrotnie przysiadałem, by opanować mroczki w oczach. Pot lał się strumieniami, a nogi nie chciały odrywać się od ziemi. Wytchnienie dawały gęste drzewa, których cień koił włożony trud. Dodatkową frajdę sprawiały odgłosy zwierząt dochodzące z każdej strony. Po ok. 1,5 godz. marszu doszedłem do asfaltowej drogi, po której busy załadowane turystami wspinały się na szczyt. Mając w pamięci relację Washingtona z forum F4F i przestrogę, że na górze nie ma kas biletowych postanowiłem zejść szosą w dół do Paineiras, gdzie busy miały stację początkową. Trochę to było dziwne, najpierw wspinać się ostro do góry, a potem pół godziny schodzić, no ale cóż. Inni turyści, z którymi rozmawiałem później stwierdzili, że poszli pieszo do końca Corcovado i tam kupili bilety po 22 BRL, czyli wygląda na to, że jednak można. Tak czy inaczej na dole w Paineiras kupiłem za 34 BRL bilet wstępu na Corcovado. Bilet ten obejmował także przewóz busem na szczyt i odwiezienie do dolnej stacji. Gdy ok. południa dotarłem do stóp Chrystusa, od południowej strony zaczęła gromadzić się mgła. Zdążyłem zrobić kilka zdjęć i już po 5 minutach cała okolica pokryta była gęstą mgłą. Co ciekawe na dole w Rio świeciło słońce. Turystów na Corcovado było multum i jeszcze trochę. Każdy rozpychał się łokciami próbując zrobić sobie niezapomniane selfie, na którym i tak niewiele było widać. Sam pomnik wydał mi się nieco mniejszy niż nasz świebodziński Chrystus, niemniej jednak nie chodzi tu o rozmiary, ale o znaczenie tego jednego z symboli Rio.
Przez kilkanaście kolejnych minut zamglenie jeszcze bardziej postępowało, więc postanowiłem ewakuować się stamtąd. Busem zjechałem do Paineiras, skąd złapałem stopa, w postaci jakiegoś pikapa, który wziął mnie na pakę. Sam zjazd serpentynami szosą pośród tropikalnych drzew był ciekawym przeżyciem. Wyskoczyłem przy dworcu autobusowym Cosme Velho i stamtąd złapałem jakiś autobus, który zawiózł mnie w okolice Copacabany.
W tym momencie istotna informacja o podróżowaniu autobusami w Rio. Jest ich bardzo dużo, odnosi się wrażenie, że w każdym kierunku jadą ich tysiące. Każdy autobus ma na przedniej szybie naklejkę z ceną za przejazd. W zdecydowanej większości przypadków jest to 3,40 BRL za przejazd bez względu na ilość przejechanych przystanków. Po wejściu do autobusu ukazują się nam kierowca oraz młynkowy. Rola kierowcy w pojeździe jest wspólna jak świat długi i szeroki, wiec ją pominę. Młynkowy z kolei to człowiek, który pobiera opłatę za przejazd i zwalnia młynek broniący dostępu do dalszej części autobusu. Całość idzie w miarę sprawnie i autobusy docierają na miejsce bez większych opóźnień.
Dojechałem do Copacabany. Zdjąłem sandały i plażą przeszedłem się po tej - jakby nie patrzeć - jednej z najsłynniejszych plaż świata. Długa i ogromna. Lewie widać jej początek i koniec, a szerokość od ulicy do wejścia do wody też jest niemała. Z racji karnawału cała plaża była zatłoczona. Tam, gdzie nie leżeli opalający się, ustawione były boiska do gry, na których mężczyźni grali w siatkonogę. Nie skusiłem się jednak, żeby wejść do wody, bo woda ta była niezbyt czysta i o zielonkawym zabarwieniu. Maszerując plażą zauważyłem, że charakterystyczne bikini odsłaniające tyłek,noszone przez opalające się kobiety, nie jest tam jakimś ewenementem, a praktyką powszechną. Nawet małe brazylijskie dziewczynki noszą takie stringi. Być może wynika to z tego, że tylko takie produkuje się w Brazylii, bo u żadnego z ulicznych sprzedawców nie widziałem "niebrazylijskich" bikini. Tym samym od razu rzucają się w oczy turystki spoza Brazylii, które tyłki mają skrzętnie pozakrywane.
Zbliżał się już wieczór, więc usiadłem w barze na plaży i zamówiłem caipirinhę. 10 BRL to stała cena tego trunku na Copacabanie, w nieturystycznych miejscach można wypić ją za 5 BRL. Ten popularny w Rio trunek składa się z wódki z trzciny cukrowej wymieszanej z limonką i jest piekielnie mocny. W smaku - bez rewelacji.